Czy istnieje raj na Ziemi? Od czasu do czasu to pytanie wraca do nas. Najczęściej przy okazji wakacji, wyjazdów, podróży. Zadawaliśmy je już nawet na tym blogu. W trakcie naszego ostatniego pobytu w Dahab. „Dahab” po arabsku znaczy „złoto”. Piasek na Synaju wypełniony jest drobinkami pirytu – nazywanego potocznie „złotem głupców”. Dokładnie pamiętam dzień, kiedy moja biała stopa pierwszy raz stanęła na tej mieniącej się fałszywym złotem i czerwienią ziemi. Od pierwszego momentu, gdy poczułam podmuch wiatru, zapach piasku, suchość i ciepło słońca, wiedziałam, że jestem „w domu”. To uczucie towarzyszyło mi gdy zamieszkałam w moim „raju”. Za każdym razem, kiedy schodziłam pod wodę, gdy wsłuchiwałam się w swój oddech, mój umysł na te kilka ulotnych chwil przenosił się do chwili obecnej. Nie ważne jak dużo piłam i paliłam, wciąż uwielbiałam Egipt…
Kiedy po latach wróciłam do „mojej arkadii”, poczułam pierwsze rozczarowanie. Na te dwa tygodnie, które spędziliśmy tutaj w trakcie podróży poślubnej, a następnie już po narodzinach Jaśka, zdjęłam ‚„różowe okulary”. Dość szybko nałożyłam je ponownie. Gdy postanowiliśmy zabrać dziewczynki na ferie zimowe do Dahab, przebierałam z nogi na nogę. Wyobrażałam sobie jak cudownie będzie wrócić, nurkować, spotkać przyjaciół… Przechadzać się po tej wypełnionej pirytem pustyni… Wróciłam. Góry te same, ziemia nadal mieniąca się fałszywym złotem i czerwienią. Morze to samo, przepiękne, o zachodzie słońca robi się czerwone. Falafle smakują tak samo. Ludzie się zmienili. Co chyba najważniejsze ja się zmieniłam. Zmieniłam się tak bardzo, że nie poznaję już „swojego Dahab”. Czuję się obco wśród „swoich”. Rozmowy, żarty, imprezy, woda, wiatr, nie dają mi już szczęścia. Są przyjemne, doceniam je, ale nie przynoszą mi już spełnienia. I właśnie tutaj na tej „obiecanej ziemi” poczułam coś co już od dawna we mnie kiełkuje. Prawdziwe szczęście, ten „raj na ziemi”, to prawdziwe złoto, odnajduję już teraz tylko w środku. Wystarczy, że usiądę na kanapie, na kilka minut zamknę oczy i udam się w podróż do środka. Po chwili, jeśli udaje mi się wejść w stan głębokiej medytacji, zaczynam czuć błogość. A gdy już tam jestem, gdy „jestem w domu”, mogę się znaleźć w jakimkolwiek, nawet pozornie najbrzydszym miejscu i czuć się dobrze…