(…) Tłumienie uczuć sprawia, że jednostka jest podatna na depresję, bowiem nie może polegać na uczuciach, jako na przesłance do działania. Jej emocje nie płyną dostatecznie szerokim strumieniem, aby wskazać wyraźny kierunek. (…) Traci wiarę w siebie i szuka wskazówek w świecie zewnętrznym. Tak została ukształtowana przez rodziców, których miłości i akceptacji potrzebowała. Jako dorosła osoba jest gotowa na wszystko, by zyskać miłość i aprobatę otoczenia. W tym celu stara się wykazać, że zasługuje na traktowanie, jakiego pragnie. Wymaga to gigantycznego wysiłku, gdyż poprzeczka wisi wysoko, więc mobilizuje i angażuje w to przedsięwzięcie całą swoją energię (…) Sposób dowodzenia, że jest się godnym miłości, zależy od wartości wyznawanych przez rodziców. Dla jednych są to osiągnięcia, dla innych usłużność i negowanie własnych potrzeb (…) Niektórzy rodzice żądają, by dziecko się wyróżniało. Inni oczekują od niego konformizmu, podporządkowania i gorliwości w pracy. Dziecko, które usiłuje spełnić te oczekiwania (rzadko wyrażone otwarcie), zmierza ku depresji. (…) Dla kogoś kto nie otrzymał w dzieciństwie miłości i akceptacji, za którymi tęsknił, mam jedną radę: „Zapomnij o tym”. Po osiągnięciu dorosłości trzeba zamknąć ten temat. Nie da się wrócić do dzieciństwa. Ten kto tego próbuje, poświęca swoją teraźniejszość dla mrzonek (…) – pisał Alexander Lowen w kultowej już „Depresji i ciele”. Trafiony, zatopiony. Nic dodać, nic ująć.
Są takie książki, takie rozdziały, akapity, zdania i słowa, które zmieniają nasze dotychczasowe życie. Czytamy je i chłoniemy każdą komórką swojego pogubionego jestestwa. Ja tak mam z Tiziano Terzanim, wspomnianym Alexanderem Lowenem czy z Zeruyą Shalev. (…) Wymaga to gigantycznego wysiłku, gdyż poprzeczka wisi wysoko, więc mobilizuje i angażuje w to przedsięwzięcie całą swoją energię (…) – to zdanie jeszcze długo dźwięczało w mojej głowie. Ile wysiłku, ile starania, ile rozmów z przyjaciółmi, ile negowania, wypierania, zaprzeczania, słowem ile energii włożyłam (i do dziś jeszcze czasami wkładam), aby udawać kogoś kim nie jestem?! Aby się uśmiechać, kiedy w środku wszystko płakało. Aby błyszczeć, gdy tak naprawdę pragnęłam zgasnąć. Aby krzyczeć, gdy każda komórka mojego ciała chciała otulić się ciszą. Również aby „zagryzać zęby”, kiedy wszystko w środku chciało krzyczeć. Aby udawać „twardą”, obojętną, nieugiętą, gdy byłam/jestem wrażliwą, empatyczną i ciepłą. Aby uciekać, gdy rzeczywiście chciałam zostać. Aby nie przepraszać, tylko unosić się źle zrozumianą dumą. Aby udawać pewną siebie, gdy tak bardzo się nie akceptowałam. W końcu aby nie prosić, tylko żądać, bo środku wypełniona byłam nie siłą, lecz lękiem… I choć wydawało mi się, że gdy się poddam (odpuszczę), gdy przestanę udawać, gdy zburzę te latami stawiany mury, fosy, konstrukcje i barykady to upadnę. To zniknę. To pogrążę się w depresji. Powstałam. Odżyłam. Na jakimś poziomie narodziłam (i wciąż rodzę) się na nowo. Powoli zaczynam czuć kim nie jestem. Małymi kroczkami dochodzę do tego kim jestem. Jednak, nim to się stało, zajrzałam do środka. Zdobyłam się na odwagę. „Spojrzałam smokowi w oczy”. Wyraźnie zobaczyłam to co przyjemne i to co zdecydowanie mniej wygodne. I jak pisał kilka miesięcy temu Maciek poznałam też swoje mocne i słabe strony. Zauważyłam wrażliwość, dobroć, szczodrość, ale również lęki, brak poczucia własnej wartości, złość i rywalizację. Do dziś pracuję nad tym, aby je zaakceptować. A gdy na moment się udaje, kiedy tam jestem, czuję się wolna. Nie potrzebuję niczego nikomu udowadniać. Nigdzie biec, niczego sprawdzać, niczemu zaprzeczać, ani kontrolować. Kiedy mam ochotę płaczę, a kiedy to czuję całą sobą – śmieję się. Skaczę. Cała moja energia życiowa realizuje to kim jestem…
Dziś przepis na sałatę, które składa się z tofu z sosem sojowym i zatarem, które wcale nie udaje wegańskiego kurczaka. Całość polana jest dressingiem ze śmietanki słonecznikowej i miso, które mógłby wcielić się w roślinny sos cesarski. Woli jednak pozostać sobą i „otulić” sałatę. Wszystko z pachnącymi ogrodem pomidorami malinowymi i parowanymi szparagami. Jakby tego było mało, dorzuciliśmy jeszcze czosnkowe, chrupiące, tradycyjne grzanki…
„Ave Cezar” ze szparagami
pęczek zielonych szparagów pozbawionych twardych końcówek
grzanki czosnkowe:
2 kromki dobrej jakości żytniego lub bezglutenowego np. gryczanego chleba na zakwasie pokrojonego w kostkę
1 łyżka oliwy z pierwszego tłoczenia
1 poszatkowany ząbek czosnku
100 g sałaty rzymskiej porwanej na mniejsze kawałki
1 – 2 pomidory malinowe pokrojone w kostkę (najlepiej pozbawione skórki)
tofu z sumakiem:
1 łyżka oliwy z pierwszego tłoczenia
150 g naturalnego tofu pokrojonego w plastry
1 łyżka sosu sojowego dobrej jakości (bez szkodliwych dodatków m.in. syntetycznego glutaminianu sodu)
1 łyżeczka sumaku
dressing:
śmietanka z pestek słonecznika:
50 g pestek słonecznika
150 ml wody
1 łyżka płatków drożdżowych
1 łyżka niepasteryzowanego, jasnego miso
1 łyżka zimnotłoczonego oleju rzepakowegoSzparagi gotujemy na parze, aż będą al dente (około 8 – 10 minut). Uważamy aby ich nie przegotować. Kiedy szparagi parują się, kromki chleba pokrojone w kostkę obtaczamy w oliwie i czosnku. Wkładamy do piekarnika rozgrzanego do 200 st. z termoobiegiem i pieczemy około 10 minut, aż będą przypieczone i chrupiące. Ugotowane na parze szparagi i grzanki łączymy z pozostałymi składnikami. Przed podaniem polewamy dressingiem (2/3 przygotowanej porcji). Przygotowujemy tofu z sumakiem: na oliwie podsmażamy z dwóch stron plastry tofu. Kiedy będą lekko przyrumienione polewamy je tofu. Odparowujemy chwilę tofu, aby pokryło plastry słoną glazurą. Na zakończenie tofu posypujemy sumakiem. W między czasie przygotowujemy dressing: pestki słonecznika miksujemy z wodą na jednolitą śmietankę. Śmietankę miksujemy z pozostałymi składnikami do uzyskania jednolitego sosu.
Uwagę: przygotowanie mniejszej ilości jest trudne. Jednak na porcję dla 2 osób powinieneś użyć około 2/3 przygotowanej ilości. Pozostałą część sosu możesz schować do lodówki i wykorzystać do sałaty np. następnego dnia!
Boski przepis! Właśnie czegoś takiego mi brakowało. Dzięki!
Mniam! Przepysznie wygląda to danie! Muszę spróbować :)
Lubię Was czytać! Sałatka brzmi super, na bank spróbuję :-)