Szczęście w kartach i miłości oraz gryczane kluseczki z sosem pieczarkowym…

„Na co macie ochotę?” – zapytał Maciek swojego przyjaciela, którego zaprosiliśmy z żoną na obiad. „Nie wiem… Ale ugotuj smacznie, a nie zdrowo. Mam ostatnio taką realizację, że zdrowe jedzenie nigdy nie jest smaczne. Weźmy np. parowane warzywa. Są zdrowe, ale smakują okropnie…” – odpowiedział. „Kochany, ale podstawowym założeniem kuchni „sattvicznej” – lekkiej, świeżej, zgodnie z ajurwedą dostarczającej nam największej ilości energii – jest właśnie smak. Jeśli nam coś nie smakuje to nie jesteśmy w stanie tego dobrze strawić, czytaj przyswoić wszystkich wartości odżywczych, które ma nam do zaoferowania! Jedzenie przede wszystkim powinno być więc smaczne!” – tłumaczył Maciek. Przysłuchiwałam się ich rozmowie. Zastanawiałam się czy ma mi coś powiedzieć. Po chwili zrozumiałam! Na jakimś poziomie moje życie, nasze życie opiera się często na podobnym programie. Uwarunkowaniu, które kształtuje się najczęściej jeszcze w dzieciństwie. Przekonaniu, że jeśli coś nie jest zdrowe, coś nam nie służy, coś nas krzywdzi, to jest smaczne, na jakimś poziomie również miłe i przyjemne! To daje nam szczęście! Od dziecka polujemy zatem na czekoladki, cukierki i niezdrowe ciasteczka. Są niczym „zakazany owoc”. Jesteśmy przekonani, że przyniosą nam radość, przyniosą spełnienie. Mało tego zobaczyłam, że mam też głęboko zakodowany zapis, który mówi, że nie mogę mieć w życiu wszystkiego. Przez wiele lat wydawało mi się, że nie mogę jeść zdrowo i jednocześnie cieszyć się smakiem. Kiedy przepracowałam ten aspekt, byłam „pewna”, że nie mogę mieć dobrej pracy i jednocześnie spełniać się w szczęśliwej relacji. W końcu „albo się ma szczęście w kartach, albo w miłości”! W trakcie tej krótkiej, pozornie nic nie znaczącej rozmowy, zrozumiałam, że programowałam w ten sposób całe swoje dotychczasowe życie. Od momentu, kiedy poznałam Maćka, kiedy szczęśliwie się zakochałam, podświadomie chciałam ściągać na siebie „klęski i nieurodzaje” w innych dziedzinach np. na płaszczyźnie zawodowej. Rozdmuchiwałam najmniejsze potknięcia do rozmiaru życiowej porażki. Na jakimś poziomie nie pozwalałam sobie na szczęście, na spełnienie, na obfitość! Chciałam być ofiarą. Coś się jednak ostatnio zmieniło. Samo uświadomienie sobie tego mechanizmu, pozwoliło mi powiedzieć (a właściwie mówić na bieżąco): stop! Gdy czuję się dobrze i zaczynam szukać czegoś negatywnego na czym mogłabym się zawiesić, robię krok do tyłu. Głęboko oddycham, medytuję, rozmawiam z Maćkiem lub idę na spacer. Słowem angażuję sporo energii, aby mu nie ulegać, aby „nie płynąć”. Po chwili rozszalały umysł uspokaja się. Wracam do „tu i teraz”. Znów czuję spokój…
Dziś przepis, który łączy zdrowie ze smakiem. Kuchnię parowaną z tą polską, swojską i wypełnioną umami. W tym daniu słodki, kwaśny, słony, ostry, gorzki i cierpki idealnie równoważą się tworząc właśnie wspomniane „umami”. W kuchni, podobnie jak w życiu, potrzeba nam wszystkich tych smaków. Bo przecież bez odrobiny goryczy nie potrafilibyśmy docenić słodyczy… Przedstawiamy więc rozgrzewające, osuszające, rozpływające się w ustach parowane kluseczki gryczane z sosem pieczarkowym (przepis z „Pary w kuchni”).

ps. Autorem obu zdjęć są wspaniali Magda Rzymanek i Romek Paczkowski <3

porcja dla 2 osób, trudność: łatwe, czas przygotowania: około 40 minut
Kluseczki z kaszy gryczanej z sosem pieczarkowym

kluseczki z kaszy gryczanej:
100 g niepalonej kaszy gryczanej
około 200 ml wody (jeśli gotujemy kaszę tradycyjnie)
szczypta nierafinowanej soli
2 drobno poszatkowane szalotki
1 łyżka majeranku
2 małe lub 1 większy drobno poszatkowany pęczek koperku
świeżo mielony pieprz do smaku
2 łyżki mąki ziemniaczanej
1/2 łyżeczki soli
tłuszcz do wysmarowania parownika
sos pieczarkowy:
2 – 3 łyżki oleju roślinnego (najlepiej ryżowego)
1 – 2 drobno poszatkowane szalotki
około 250 g drobno pokrojonych pieczarek
szczypta nierafinowanej soli
1,5 szklanki mleka roślinnego (nie sojowego, my użyliśmy owsianego)
1 łyżka mąki z brązowego ryżu lub brązowego ryżu zmielonego w młynku do kawy
1 łyżka sosu sojowego dobrej jakości (bez syntetycznego glutaminianu sodu)
poszatkowany pęczek natki pietruszki
dobrej jakości ogórki kiszone do podania

Kaszę z wodą i solą doprowadzamy do wrzenia. Zmniejszamy ogień do minimum. Przykrywamy pokrywką i gotujemy około 15 – 20 minut, aż będzie al dente i wchłonie cały płyn. Kaszę przekładamy do miski. Dodajemy pozostałe składniki kluseczek w kolejności takiej jak w przepisie (mąkę powinniśmy dodać, kiedy kasza będzie już lekko przestudzona). Całość mieszamy. Formujemy kluseczki. Gotujemy je na parze (przed gotowaniem parownik smarujemy tłuszczem) około 10 minut. Podajemy z sosem pieczarkowym, sowiecie posypane poszatkowaną natką pietruszki. Dobrze smakują również w towarzystwie ogórka kiszonego. Przygotowujemy sos:  na oleju dusimy szalotki i pieczarki ze szczyptą soli. Uważamy, aby ich nie przypalić. Pieczarki powinny puścić sok i dusić się, a nie smażyć. Dodajemy mleko roślinne i mąkę z brązowego ryżu. Całość mieszamy. Gotujemy jeszcze około 5 minut, aż sos zgęstnieje. Dodajemy sos sojowy i świeżo mielony pieprz do smaku.

2 komentarzy

  1. Hej, świetny blog :) Nie wiem jak dotąd mogłam was przeoczyć, zwłaszcza,że jesteśmy z Karoliną immienniczkami. Trafiłam do was poszukując informacji o odżywianiu się i życiu w zgodzie z zasadami ajurwedy…a to dlatego, że zawiodły mnie już wszelkie inne metody radzenia sobie z własnym zdrowiem. Ciekawi mnie jaka jest wasza rada, opinia na temat jedzenia węglowodanów (oczywiście mam na myśli te zdrowe jak kasze, fasolki, owoce, korzeniowe, soczewice, płatki owsiane itp) jeśli ma się po nich bardzo duże skoki cukru we krwi, wysoki cholesterol (w moim przypadku po owocach) czuje się senność i…niestety nie wytraca tkanki tłuszczowej?

  2. Do złożonych bardzo dobre mamy podejście :) A kierując się ajurwedą w zależności od naszej budowy, trawienia, tego czy mamy tendencję do rozgrzewania czy wychładzania będą nam w diecie potrzebne różne zboża, owoce w różnych ilościach (ale na pewno do południa) etc., różne warzywa (podane albo na surowo, albo obrobione termicznie ) etc. Wszystkie produkty, które wymieniłaś zaliczają się do tzw. grupy produktów sattvicznych, które jeśli są podane na świeżo i odpowiednio przygotowane, są lekkostrawne i dostarczają nam największej ilości tzw. prany – ulotnej energii życiowej. W ajurwedzie dietę dobiera się indywidualnie. Ktoś potrzebuje więcej zbóż w diecie i jedzenie gotowanego, rozgrzewającego, bardziej tłustego (vata), a ktoś suchego, surowego z mniejszą ilością zbóż (nierównowaga kapha). Ważne są również smaki. Wszystko to dokładnie opisaliśmy w „Jedzeniu, które leczy”, naszej książce całościowo poświęconej ajurwedzie. Pięknego wieczoru :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dwadzieścia − 13 =