Pomidorowe kluseczki prawie jak u mamy… Musy!

„Maciuś zobaczymy odcinek „Chef’s table”? Jest nowy sezon…” – pytam co kilka miesięcy mojego męża. „Nie chce mi się. Wolę poczytać moje pisma poświęcone alchemii…” – odpowiada na wstępie znudzony. „Szkoda… Wiesz, że mogą nam się przydać w pracy…” – nie daję za wygraną. Po kilku dniach Maciek się „łamie”. Już po chwili widzę grymas zadowolenia na jego twarzy, który po kilkunastu minutach zmienia się w zachwyt. Oboje mamy „gęsią skórkę” na całym ciele. Ja na większości odcinków płaczę. „Jak można wzruszać się oglądając dokumenty kulinarne?!” – część z Was pewnie pomyśli. Będziecie mieli rację, ale… W życiu najczęściej pojawia się jakieś ale… Życie, ludzie, przytrafiające się nam sytuacje są zazwyczaj wielopoziomowe, złożone, „zabarwione” wszystkimi odcieniami szarości. Podobnie jest z „Chef’s table”. „Seria dokumentów kulinarnych poświęconych największym szefom kuchni na świecie” – ktoś mógłby pomyśleć oglądając trailer. Miałby zapewne racje, ale… Tuż pod powierzchnią misternie skomponowanych, zazębiających się smaków, przenikających się i zachwycających głębią obrazów, kryje się o wiele więcej. Kryje się człowiek, jego historia. Jego miłość do świata, do ludzi, do jedzenia. Tuż pod powierzchnią czeka na nas opowieść o podróży do korzeni. Powrót do tradycyjnych metod uprawy i produkcji, które liczą sobie często setki, a nawet tysiące lat. W „Chef’s table” to co stare spotyka nowe. Łączy się. Bohaterowie też łączą. Łączą tradycję z nowoczesnością. Łączą się we wspaniałe, oparte na miłości i partnerstwie wielokulturowe związki. Łączą pasję z pracą. Łączą od setek lat zwaśnione grupy etniczne. Jednoczą i łączą. Łączą i jednoczą. Aby jednak coś połączyć i zjednoczyć, trzeba przede wszystkim to poznać. Siebie poznać.  Dotrzeć do korzeni. Częścią owych korzeni jest kuchnia… Kiedy oglądam z Maćkiem te dokumenty, mamy wrażenie, że każdy z bohaterów, choć tak różny, opowiada podobną historię. A jako, że z Maćkiem również łączymy to co stare (starożytną ajurwedę), z tym co nowe (współczesna dietetyka), „Chef’s table” bardzo nas inspiruje. Inspiracją do poniższego dania jest Musa Dagdeviren, turecki kucharz i tłuste, pomidorowe kluseczki jego mamy. Nie znamy oryginalnego przepisu, więc wymyśliliśmy własny… Do naszej wersji użyliśmy bogatej w komplet aminokwasów egzogennych komosy ryżowej, suszonych pomidorów, tymianku i mąki ziemniaczanej. Podaliśmy je z domowej roboty masłem sklarowanym i podsmażonym w nim czosnkiem…

Pomidorowe kluseczki „mamy Musy”

150 g komosy ryżowej ugotowanej zgodnie z instrukcją na opakowaniu (około 300 ml wody)
150 g suszonych pomidorów odsączonych z zalewy
2 czubate łyżki mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka czosnku w proszku
2 łyżeczki suszonego tymianku
1/3 łyżeczki nierafinowanej soli (najlepiej himalajskiej)
do polania:
2 -3 łyżki masła sklarowanego dobrej jakości lub oliwy z pierwszego tłoczenia
1 – 2 drobno poszatkowane ząbki czosnku

Wszystkie składniki masy na kluseczki miksujemy w robocie kuchennym z metalowym ostrzem lub ręcznym blenderem. Gotowa masa powinna się kleić i być w miarę jednolita. Z masy formujemy kluseczki wielkości kopytek. Parownik smarujemy tłuszczem. Układamy w nim kluseczki. Parujemy je około 12 – 14 minut. Są gotowe, kiedy tracą mączny posmak. Kluseczki polewamy ghee lub oliwą z czosnkiem. Doskonale smakują z prostą sałatą z rukoli z miodowym winegretem. Przygotowujemy tłuszcz do polania: na rozgrzanym tłuszczu podsmażamy czosnek na złoty kolor. Uważamy, aby go nie spalić. 

5 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 × 3 =