Kuchnia, która łagodzi obyczaje…

Ostatnio mało pisaliśmy na blogu. Zdecydowanie więcej czasu poświęcaliśmy drugiej części „Jedz i pracuj nad własnym zdrowiem”. Dziś siadłam do ostatniej korekty i zatrzymałam się na tekście o Izraelu. Poczułam, że mam się nim z Wami podzielić. Tym bardziej, że wczoraj nie wiedzieć dlaczego przyszła nam ochota na sahlab (przepis poniżej)…

Byłam blisko. Kilkadziesiąt kilometrów od granicy w Tabie. Parokrotnie podejmowałam i zmieniałam decyzję. Kupowałam bilet, odkładałam pieniądze. Później obawiając się, że nie przedłużę swojej wizy turystycznej w Egipcie, rezygnowałam. Fizycznie nigdy nie byłam w Izraelu. Mam jednak wrażenie, że odbyłam tysiące małych, materialnie niewidocznych podróży. Wraz z Pawłem Smoleńskim, polskim reportażystą i jego bohaterami  uświadamiałam sobie, że „Izrael już nie frunie”. Wraz z Zeruyą Shalev, izraelską pisarką, zastanawiałam się „Co nam zostało?”. Oglądałam dokumenty, kupowałam książki. Tak w pewnym okresie życia „oddychałam” Izraelem. Coś magicznego przyciągało mnie. Jednocześnie odpychało. Pracując jako przewodnik podwodny w Egipcie poznawałam mnóstwo Żydów. Większość z nich doskonale dogadywała się z Arabami. Siedziałam w małych, beduińskich restauracjach na pustyni i przyglądałam się im. Zamawiali shakshoukę (omlet z warzywami, jedno z najpopularniejszych dań śniadaniowych w Izraelu), herbatę z marmariją (szałwią synajską), a na deser sahlab – budyń z bakaliami. Wspólnie biesiadowali, śmiali, cieszyli się jedzeniem. Mogłam tak na nich patrzyć godzinami. Na moment przenosić się do równoległej rzeczywistości. Do świata, w którym dwie najbardziej zwaśnione nacje, zapominają o tym co je dzieli. Skupiają się na rzeczach, które łączą.
Wśród nich, na samym szczycie tej listy znajduje się… smaczne, gotowane od serca jedzenie. Bo przecież (nie tylko) kuchnia arabska i izraelska są do siebie bardzo podobne. Wczoraj na naszym spotkaniu autorskim w pewnej warszawskiej galerii prowadząca zapytała: „Czy jedzenie może łagodzić obyczaje?”. Może! Jeśli przygotowywane jest z miłością. Tak jak w małych, wypełnionych zapachem prażonego kminu rzymskiego, czosnku i kolendry kuchniach w Kairze czy… Jerozolimie.

Sahlab z czekoladą
625 ml mleka roślinnego (rozdzielonego na 500 ml i 1/2 szklanki, czyli 125 ml; może być np. sojowe lub ryżowe lub owiane)
3 łyżki skrobi kukurydzianej (około 40 g)
3 łyżki ksylitolu
ziarenka z 1/2 laski wanilii
garść niesiarkowanych, namoczonych we wrzątku rodzynek
około 30 g gorzkiej czekolady (minimum 70%) pokrojonej na małe kawałki
garstka uprażonych na suchej patelni i poszatkowanych migdałów
garstka obranych i poszatkowanych pistacji (opcjonalnie)
cynamon do posypania deseru (około 1 łyżeczki; dobrej jakości cynamon cejloński dostępny m.in. tutaj)
wiórki kokosowe do posypania deseru
1 banan (najlepiej ekologiczny) pokrojony w plasterki (opcjonalnie)

500 ml mleka podgrzewamy na małym ogniu, a w między czasie w pozostałej ilości mleka (1/2 szklanki) rozrabiamy dokładnie skrobię kukurydzianą. Uważamy, aby nie zostały żadne grudki. Skrobię z mlekiem wlewamy do gotującego się mleka cienką stróżką. Cały czas mieszamy. Dodajemy ksylitol i ziarenka laski wanilii (kontynuujemy mieszanie). Po 3 – 4 minutach od zagotowania sahlab powinien zgęstnieć. Dodajemy rodzynki i dokładnie mieszamy. Zdejmujemy sahlab z gazu. Kiedy przestygnie dodajemy czekoladę. Przekładamy do miseczek/słoiczków/pucharków. Przed podaniem posypujemy orzechami, cynamonem i wiórkami. Możemy też podać z plasterkami banana.

4 komentarzy

  1. Mam pytania do detoksu krzemowego:
    Czym zastąpić batata – czy można zjeść ziemniaki?
    Czym zastąpić fenkuł?
    Czy mus z kaszy gryczanej ma być na surowo, czy kasz jest ugotowana?

  2. Batata najlepiej dynia. Jest w przepisie podane, że porem. Na surowo i musi być nieprażona :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

siedem − sześć =