Knedle z batatów na osłodę „tańca” ;)

Nigdy nie miałam problemu ze stawianiem granic. Mało tego w lękach, stawiałam je w złości, zbyt chętnie i często zbyt twardo. Bywałam sarkastyczna i nieprzyjemna. Lubiłam kontrolować, decydować za innych. Zdarzało mi się kogoś skrzywdzić. Wstyd się przyznać, ale taka prawda. Wszystko po to, aby nie zostać zranioną… Później w moim życiu pojawiła się joga, medytacja i techniki oddechowe. Zaczęłam zaglądać do środka. Pracować nad sobą. Im bardziej zauważałam w sobie cechy, które wibrują mi w innych. Im mocniej dostrzegałam przyczyny powodujące, że ktoś jest dla mnie nieprzyjemny. Im więcej pojawiało się spokoju, tym trudniej było mi stawiać granice. Wpadłam z jednej skrajności w drugą. „Karolka, powinnaś twardo powiedzieć: nie! Nie możesz dać się tak traktować…” – wielokrotnie powtarzał Maciek. U niego z kolei zaszedł proces odwrotny. Po latach spuszczania głowy, w końcu zaczął stawiać granice. Często jednak z tzw. „płotem kolczastym”…
Ostatnio zastanawialiśmy się jak to jest z tymi granicami? Czy istnieje „droga środka”? Co zrobić, aby nie przekraczać owej cienkiej granicy i nie mylić dobroci z głupotą? Przypomniała mi się pewna historia. „Co zrobić z mamą, która mnie nie rozumie. Mam wrażenie, że pochodzi z zupełnie innego świata. Na dodatek jest nieprzyjemna?” – zapytał mój znajomy pewnego bliskiego naszemu sercu Mistrza Duchowego. „Tańcz z nią!” – odpowiedział Mistrz. Gdy pierwszy raz usłyszałam tę historię, wydawała mi się naiwna. Dopiero niedawno poczułam jej głębię. Jednocześnie znalazłam odpowiedź dotyczącą stawiania granic. Najlepszą ochronę możemy zapewnić sobie nie na zewnątrz, ale od środka. Pracując nad akceptacją siebie, szacunkiem do samego siebie, nad tym płynącym z samego wnętrza poczuciem wartości. Kiedy już je poczujemy, gdy w nas zakiełkuje, wtedy zniknie potrzeba budowania płotów z kolcami, fos i barykad. Na zarzut będziemy w stanie odpowiedzieć żartem i z dobrocią. Gdy ktoś będzie próbował nas wykorzystać, nie zakłócając naszego wewnętrznego spokoju, postawimy z miłością granicę. Innym razem, gdy zajdzie taka potrzeba, będziemy „tańczyć”. Jak mówi Kryszna do Ardżuny w Bhagawadgicie będziemy walczyć będąc jednocześnie pełnym spokoju. W sercu jednak zachowamy czystość… A poniżej małe co nieco na osłodę „tańca”. ;)
ps. Przepis z książki nad którą pracujemy, w której będzie też „co nieco” o relacjach…

Knedle z makiem i sosem waniliowym

około 550 g batata obranego i pokrojonego w kostkę
150 g mąki ryżowej
3 łyżki mąki ziemniaczanej
szczypta nierafinowanej soli
masa makowa:
100 mielonego maku lub maku zmielonego np. w młynku do kawy
2 łyżki płynnej, wybranej substancji słodzącej np. melasy buraczanej, nierafinowanego syropu z agawy czy syropu klonowego
50 ml mleka kokosowego dobrej jakości (minimum 75% miąższu kokosowego, bez szkodliwych dodatków)
szczypta nierafinowanej soli
1 łyżeczka oleju kokosowego lub masła sklarowanego dobrej jakości (najlepiej domowego)
sos waniliowy:
200 ml mleka roślinnego (my użyliśmy owsianego)
1 – 2 łyżki wybranej substancji słodzącej np. ksylitolu, wybranej melasy/słodu
ziarenka z 1/3 przekrojonej laski wanilii
płaska łyżeczka mąki ziemniaczanej
mak do posypania knedli

Batata parujemy około 15 minut, aż będzie miękki. Przekładamy go do miski i studzimy. Kiedy osiągnie temperaturę pokojową, dodajemy mąkę ryżową i ziemniaczaną. Dokładnie mieszamy ciasto. Powinno przypominać ciasto na knedle. Ciasto dzielimy na kulki wielkości dużej śliwki. Z kurki formujemy miseczkę robiąc w środku wgłębienie przy pomocy kciuka. Do środka wkładamy kuleczkę z masy makowej i zlepiamy rant ciasta. Tak aby cały nadzienie obklejone było jednakową grubością ciasta (około 5 mm). Knedle przekładamy do wysmarowanego tłuszczem parowaru. Parujemy je około 12 minut, aż będą miękkie. Podajemy z sosem waniliowym. Możemy przed podaniem posypać je makiem. Przygotowujemy nadzienie: wszystkie składniki masy makowej przekładamy do garnka lub patelni. Cały czas mieszamy i podgrzewamy, aż masa zgęstnieje. Uważamy, aby jej nie przypalić. Przed nadziewaniem knedli masę studzimy. Przygotowujemy sos waniliowy: 150 ml mleka zagotowujemy w rondelku z wybraną substancją słodzącą i ziarenkami wanilii. W 50 ml rozrabiamy mąkę ziemniaczaną. Wlewamy mleko z rozrobioną mąką do gotującego się mleka. Cały czas mieszamy. Całość gotujemy na małym ogniu, aż sos zgęstnieje.

 

 

8 komentarzy

  1. Fantastyczne , są przepyszne

    p.s Będzie nowa książką? A ja jeszcze nie kupiłam tej ostatniej o posiłkach do pracy :( Z jednej strony się cieszę ,a z drugiej trochę mi szkoda bo następna będzie na liście do kupienia kiedyś tam

  2. Będą nawet dwie ;) jedna z połowie marca, a druga pod koniec kwietnia… pięknego dnia i dziękujemy <3

  3. Wspaniałe wieści! Mam wszystkie Wasze książki – są CUDNE!!! Uwielbiam też te mądre „opowiastki” z bloga, które trafiają do mnie jak odpowiedź na nurtujące mnie pytania. Książkę już zamówiłam i oczekuję na jej premierę. I cieszę się, że w kwietniu pojawi się kolejna pozycja. Jesteście CUDOWNI :)) Dziękuję :) i pozdrawiam ciepło:)

  4. Czy batat do parowania jest pokrojony? Czy w jakiej jest formie?
    Serdecznie pozdrawiam!

  5. Tak jest pokrojony w kostkę :) już to poprawiam w przepisie… dziękuję za uwagę :)

  6. Dzielimy się tym co do nas przychodzi ;) a najpiękniejszym momentem jest ten, gdy okazuje się, że nasze doświadczenia mogą pomóc innym. pięknego dnia :)

  7. Pyszne <3! Jedyne zmiany jakie wprowadziłam to mleko migdałowe zamiast owsianego i dodałam kurkume dla efektu wizualnego (lubię jak sos waniliowy jest żółty :))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

pięć × 4 =