Ekspresowe „uszka” z barszczem i…

„Kupiłaś już wszystkie prezenty?” – zapytała mnie znajoma. „Tak…” – odpowiedziałam. „Dla mnie co roku to prawdziwy dramat! Już ponad 12 godzin spędziłam z centrach handlowych, w tłoku, biegając „jak kot z pęcherzem”… Nie udało mi się wybrać nawet połowy!” – mówiła zdegustowana. „A może masz ochotę spotkać się na kawę w przyszłym tygodniu?” – zapytałam, żeby trochę odwrócić jej uwagę od nieprzyjemnych wspomnień. „No co Ty?! W przedświątecznym tygodniu nie wiem w co mam ręce włożyć. Muszę dokończyć zakupy, zaplanować kolację… Nie wiem jak się ze wszystkim wyrobię. Już teraz mam dość!” – kontynuowała. W minionych tygodniach byłam świadkiem wielu podobnych rozmów. Niestety stres, lęk i złość zdają się towarzyszyć świątecznym przygotowaniom częściej niż radość i ciepło, które wpisane są od stuleci w bożenarodzeniową tradycję. Co ciekawe Maciek, gdy go poznałam również ulegał tej „przedświątecznej gorączce”. Kupowanie prezentów kojarzyło mu się ze stresem i godzinami spędzonymi w zatłoczonych sklepach. Już w połowie listopada zaczynał nerwowo planować zakupy. „Maciuś skąd w Tobie tyle lęku? To ja zazwyczaj jestem bardziej zestresowana. Zrób medytację, a jak skończysz napiszemy listę. Zobaczysz, że w tym roku kupowanie prezentów będzie przyjemne…” – zapewniałam go przed pierwszymi wspólnie spędzonymi świętami. Dotrzymałam słowa! Okazuje się, że im więcej w nas spokoju, im bardziej jesteśmy ześrodkowani, tym mocniej odzwierciedla to nasza rzeczywistość. Rośnie nasza kreacja, stajemy się prawdziwie uważni na potrzeby innych. Tak, paradoksalnie przestajemy być tak skupieni na sobie. Im bardziej jesteśmy świadomi tego kim jesteśmy, tym mniej pragniemy imponować całemu otaczającemu nas światu, w tym naszym najbliższym. Tym mniej stresuje nas kupowania prezentów – czytaj ich reakcja. Im czystsze są nasze intencje, tym łatwiej i szczęśliwiej nam się żyje. Jednak samoświadomość, czystość intencji i poczucie własnej wartości, nie może zaistnieć, jeśli się nie kochamy, o siebie nie dbamy i nie poświęcamy sobie czasu. „Z pustego nawet Salomon nie naleje”. Dlatego nawet, a właściwie szczególnie w tym najbardziej zabieganym okresie, wygospodarujmy kilkanaście minut dla siebie. Na moment usiądźmy, uspokójmy oddech i przenieśmy na niego uwagę. Złapmy dystans. Poczujmy błogość, radość – tę, która płynie z samego środka. Tę, którą będziemy się mogli następnie podzielić. Obdarować cały otaczający nas świat. A gdy już ją poczujemy, kto wie, może tegoroczne przedświąteczne przygotowania okażą się dużo przyjemniejsze i… prostsze. Tak jak poniższe ekspresowe ryżowe „uszka” (a tak na prawdę parowane spring rolls) z niemniej ekspresowym barszczem. Raz jeszcze Wesołych, Spokojnych i wypełnionych Miłością Świąt Kochani <3

Barszcz z ryżowymi „uszkami”

700 g obranych i startych na tarce o grubych oczkach buraków
sok z połowy cytryny
3 liście laurowe
5 ziarenek ziela angielskiego
2 – 3 obrane ząbki czosnku
1,5 l wody
1 łyżka oleju ryżowego
świeżo mielony pieprz do smaku
1 łyżeczka nierafinowanej soli (najlepiej himalajskiej lub morskiej bez antyzbrylacza)
zakwas buraczany do smaku (opcjonalnie)
sok z cytryny do smaku (opcjonalnie)
ryżowe „uszka”:
2 łyżki oleju ryżowego
2 – 3 drobno poszatkowane szalotki
250 g pieczarek startych na tarce o grubych oczkach
szczypta nierafinowanej soli (najlepiej himalajskiej lub morskiej bez antyzbrylacza)
100 g kiełków na patelnię
1 łyżka dobrej jakości sosu sojowego (najlepiej tamari; bez syntetycznego glutaminianu sodu)
1 płaska łyżka mąki ziemniaczanej
1/4 szklanki wody
świeżo mielony pieprz do smaku
papier ryżowy (najlepiej kwadratowy)
olej ryżowy do posmarowania parowaru

Starte buraki skrapiamy sokiem z cytryny. Dodajemy liście laurowe, ziele angielskie, czosnek. Wlewamy wodę i olej ryżowy. Stawiamy na średnim ogniu i podgrzewamy około 30 minut (powinien być bardzo gorący, ale nie doprowadzony do wrzenia). Po tym czasie możemy odstawić do wystygnięcia (nie jest to konieczne) i przecedzić. Doprawiamy solą, pieprzem, zakwasem buraczanym (opcjonalnie) i sokiem z cytryny (opcjonalnie). Barszcz podajemy z „uszkami”.
Przygotowujemy uszka: na tłuszczu podsmażamy szalotkę z pieczarkami i szczyptą soli. Po około 5 – 7 minutach dodajemy kiełki na patelnię oraz sos sojowy. Podsmażamy kolejne 2 minuty. Wlewamy zmieszaną wodę z mąką ziemniaczaną. Cały czas mieszamy, tak aby nie powstały grudki. Kiedy masa zgęstnieje, zdejmujemy z ognia. Doprawiamy świeżo mielonym pieprzem. Na mokrej ściereczce kładziemy zmoczony w wodzie arkusz papieru ryżowego. Na 1/3 odległości od przedniej krawędzi kładziemy 1 łyżkę farszu. „Uszka” zwijamy jak gołąbki. Przekładamy do posmarowanego olejem parowaru. Gotujemy na parze, aż będą miękkie (około 3 – 4 minuty).

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 × pięć =