Wczorajszy dzień w kuchni był kompletną porażką. Od rana pracowaliśmy nad nową książką. Karola spisywała wywiady, ja zabrałem się za gotowanie. Już na wstępie byłem zmęczony i niezadowolony. Ewidentnie potrzebowałem jednego dnia lub chociaż kilku kilku godzin przerwy w kucharzeniu. Zagryzłem jednak zęby i przystąpiłem do pracy. Błąd (a właściwie piękna lekcja ;)! Katastrofa goniła więc katastrofę. Im bardziej starałem się ugotować coś smacznego, wspinałem się na wyżyny kreatywności, tym gorszy okazywał się efekt…
Prosty krem z Czeremchy
Kolejnym punktem na naszej kulinarnej mapie jest Podlasie. Dla mnie to jeden z najbardziej magicznych terenów Polski. Pierwszy raz przyjechałam do Czeremchy 3 lata temu. Gotowałam na kursie medytacji i technik oddechowych przygotowywanym przez Dorotę i Roberta. Mieszkałam w ich ekologicznym, drewnianym domu w samym środku Puszczy Białowieskiej. Pamiętam pierwsze śniadanie…
Łemkowska „kisełycia”
Dotarliśmy do korzeni. W Ropkach, w sercu ziemi łemkowskiej, znajduje się gospodarstwo agroturystyczne Swystowy Sad (link tutaj). Prowadzi go wraz z mężem Grażyna, która całe dzieciństwo spędziła w Beskidzie Niskim. Dzięki ich sercu włożonemu w to miejsce w końcu zrozumiałem jak ważne w życiu każdego człowieka są korzenie. Zawsze byłem kosmopolitycznym typem. Nie przywiązywałem specjalnej uwagi do tradycji czy mojego pochodzenia. Przekładało się to również na moje gotowania…
„Regionalna” zupa z dyni
Z dnia na dzień czuję się coraz lepiej, więc wyruszyliśmy w naszą „swojską” podróż. Przystanek pierwszy – Bieszczady. Oboje liczyliśmy, że szybko uda nam się zebrać regionalne przepisy. Jesteśmy już tutaj drugi dzień i poza wcześniej odkrytymi fuczkami (plackami z kiszonej kapusty), wciąż nie poznaliśmy lokalnej kuchni. Z opowiadań wiemy, że w tych rejonach mieszkała mniejszość bojkowska i łemkowska…
Zielone „śniadanie mistrzów”…
Wymioty ustały. Nudności, niczym wierny towarzysz tej brzemiennej podróży, cały czas są ze mną. Od rana do późnych godzin popołudniowych. Potęguje je głód. Wczoraj poszłam z Maćkiem na zakupy do sklepu i na bazarek. W sklepie korzystając z nieobecności kasjera usiadłam na krześle (jedynym dostępnym) przy kasie. Na bazarze kucałam pod straganem. W drodze powrotnej szliśmy zygzakiem wybierając zacienione miejscówki. Dwukrotnie zatrzymaliśmy na 10 – minutową, siedzącą przerwę. Bilans? Przespacerowany kilometr, zadyszka, godzina snu po powrocie… Załamuje mnie ta stagnacja. Odkąd pamiętam w moim życiu zawsze się coś działo. Ciąg „przypadkowych” (nie wierzę w przypadki) lub z premedytacją wywoływanych zdarzeń, …